Wywiad z dr n. med. Ewą Kaniowską, który ukazał się 27 czerwca w Rzeczpospolitej.
Opalenizna kojarzy się ze zdrowiem
Rzeczpospolita: Nadal modnie jest być opalonym, czy to się zmienia?
dr Ewa Kaniowska: Wprowadzona przez Coco Chanel moda na brązową skórę trzyma się mocno. Polacy lubią się opalać, ponieważ opaloną skórę postrzegamy jako skórę zdrową, kojarzy się nam z witalnością, powodzeniem i sukcesem. Jednak to, co nam szkodzi, to nieumiejętność opalania się. Kiedy już wyjedziemy na dwa tygodnie nad ten nasz ukochany, chłodny Bałtyk, to każdy pogodny dzień staramy się wykorzystać do maksimum. Leżymy plackiem na plaży i po prostu smażymy się na słońcu, co oczywiście bardzo często powoduje oparzenia.
Niektórzy chyba lubią taką formę wypoczywania.
Na pewno, bo opalanie się jest po prostu bardzo przyjemne. Światło słoneczne, poza swoimi zdrowotnymi właściwościami, takimi jak indukowanie syntezy witaminy D w skórze, daje nam radość. Wpływa na wydzielanie przez organizm endorfin, czyli tzw. hormonów szczęścia. To substancje produkowane przez układ nerwowy, dzięki którym możemy odczuwać przyjemność, a nawet euforię. Endorfiny zmniejszają też poziomu stresu czy bólu. Nic więc dziwnego, że opalanie ułatwia relaks. I z tego powodu, jak nie ma słońca, niektórzy ratują się jego namiastką w solarium.
Czy mamy świadomość zagrożeń, jakie niesie promieniowanie słoneczne w dużych dawkach?
Prowadzone od lat kampanie informacyjne na temat szkodliwego wpływu słońca na skórę przynoszą skutek. Bardzo odstraszająco, zwłaszcza na młode kobiety, działa wizja przedwczesnych zmarszczek. Swoim pacjentkom często pokazuję zdjęcia tzw. fotouszkodzeń skóry, na których wyraźnie widać, że wygląda dużo starzej, niż wskazuje na to metryka. Pod wpływem promieniowania UVA/UWB dochodzi do reakcji, które niszczą w skórze włókna kolagenowe. To doprowadza do zmniejszenia gęstości skóry, utraty jędrności i charakterystycznych zmarszczek, np. układających się pionowo na policzkach czy rozchodzących się promieniście wokół ust. Pojawiają się też przebarwienia, które trudno usunąć.
A raka skóry też się obawiamy?
Wizja nowotworu wydaje się odleglejsza, ale oczywiście kampanie edukacyjne tu też przyniosły pozytywny skutek. Pacjenci zgłaszają się do mnie po wakacjach, by sprawdzić, czy na skórze nie pojawiły się niepokojące zmiany. Wiele osób słyszało o teście ABCDE, dzięki któremu samemu można sprawdzić, czy konkretne znamię wygląda podejrzanie.
Na czym ten test polega?
ABCDE to skrót od kryteriów, które wstępnie pozwalają odróżnić zmianę łagodną od nowotworowej. Litera A oznacza asymetrię – pieprzyk ma kształt rozlewający się w jedną stronę. B to poszarpane, nieregularne brzegi i zgrubienia, C – czerwony i czarny kolor, czyli niejednolita barwa, D to duży rozmiar, a E to ewaluacja, czyli zmiana wyglądu znamienia: jego powiększenie się, uwypuklenie, zmiana koloru itp. Pacjenci często przychodzą do mnie, żeby upewnić się, czy ich zmiany nie są niebezpieczne, ale też pytają o ochronę przeciwsłoneczną.
Chętnie stosujemy kremy z filtrami?
Wiemy, że powinniśmy. Nasza skóra zwykle jest wrażliwa na promieniowanie słoneczne. Większość z nas najpierw opala się na czerwono, co jest objawem poparzenia słonecznego. Ludzie mają już świadomość, że „spieczenie raka” to nic dobrego, dlatego starają się zabezpieczać kosmetykiem z filtrem. Z moich obserwacji wynika, że w większym stopniu niż kiedyś staramy się na plaży chronić dzieci przed słońcem. Smarujemy je kremami, prawie zawsze zakładamy coś na główkę i – choć nieco rzadziej – także lekką koszulkę z rękawkami, by osłonić ramiona i plecy.
Wygląda na to, że jeśli chodzi o ochronę przeciwsłoneczną, jest dobrze…
Nie do końca. Obserwuję zaskakujące zjawisko, że ludzie potrzebę ochrony przed słońcem zauważają tylko wtedy, kiedy położą się na kocu czy leżaku. Wszelkie inne aktywności, np. spacerowanie, koszenie trawy czy jazda na rowerze w pełnym słońcu, nie są w powszechnym odczuciu opalaniem się i w związku z tym nie wymagają ochrony przeciwsłonecznej. Już się nauczyłam, że kiedy zbieram od pacjenta wywiad, nie pytam, czy się opalał, tylko czy przebywał na powietrzu. Musimy przyjąć do wiadomości, że promieniowanie działa na skórę tak samo, gdy leżymy i gdy chodzimy.
Czy jest coś, czego nie lubimy lub czego obawiamy się w kremach z filtrami przeciwsłonecznymi? Nie lubimy, gdy są gęste i lepkie, szczególnie mężczyźni tego nie tolerują. Na szczęście teraz jest ogromny wybór preparatów z filtrami. Mają formę lekkich mleczek, pianek, mgiełek, które nie tworzą na skórze lepkiej warstwy. Oczywiście oczekujemy, żeby kosmetyki chroniły, ale też nie uniemożliwiały brązowienia skóry. Chcemy przecież wrócić z urlopu smagnięci opalenizną. Pojawiają się więc kremy ochronne, które przyspieszają wydzielanie się w skórze melaniny, czyli barwnika, który tworzy opaleniznę i jednocześnie chroni głębsze warstwy skóry przed szkodliwym działanie promieniowania. To świetne rozwiązanie, bo uważam, że żadne filtry nie zabezpieczają skóry tak dobrze jak nasza własna melanina. Taki przyspieszacz w kremie czy olejku sprawia, że przebywając nawet w półcieniu, skóra nabierze ładnego, złocistego koloru. Są też kremy przeciwsłoneczne, które można uznać za wyroby medyczne, ponieważ chronią DNA skóry przed uszkodzeniami. To ważne, ponieważ obserwujemy wzrost zachorowań na raka skóry, które rozwijają się w wyniku fotouszkodzeń, np. zmian takich jak rogowacenie słoneczne. Przede wszystkim chodzi o nowotwory podstawnokomórkowe i kolczystokomórkowe. One są najczęstsze i stosując dobre kremy przeciwsłoneczne, można zminimalizować ryzyko takich zmian.
Ryzyko rozwoju czerniaka również?
Tak, ale w tym wypadku sprawa jest bardziej złożona, bo dużą rolę odgrywają czynniki genetyczne. Wiadomo jednak, że promieniowanie słoneczne przyspiesza rozwój czerniaka. To najgroźniejszy nowotwór, bo bardzo szybko daje rozległe przerzuty do wielu narządów, rokowania są więc o wiele gorsze. Na szczęście występuje rzadko, czerniaka stwierdza się w ok. 10 proc. wszystkich nowotworów skóry. Nowotwory kolczystokomórkowe i podstawnokomórkowe, jeśli nie są wykryte bardzo późno, są w 100 proc. wyleczalne. W przypadku czerniaka też istnieje szansa na wyleczenie, ale musi być zdiagnozowany na bardzo wczesnym etapie. Dlatego tak ważne jest, żeby przyglądać się skórze, znamionom i gdy tylko coś nas zaniepokoi, przebadać się u dermatologa.
Jakie błędy popełniamy najczęściej?
Przede wszystkim zbyt rzadko się smarujemy. Jeśli ktoś posmarował się rano kremem ochronnym, to myśli, że jest już zabezpieczony na cały dzień. A tak nie jest, bo aplikację kosmetyku trzeba powtarzać co dwie godziny. Mamy też błędne przekonanie, że jeśli użyliśmy filtrów przeciwsłonecznych, to one nas całkowicie zabezpieczają przed promieniowaniem i możemy prażyć się w największym słońcu bez umiaru. A to też nieprawda. Zawsze powtarzam, że jeśli już chcemy się opalać, to przed godziną 11 i po 15 – wtedy to promieniowanie UVA/UVB nie jest tak agresywne.
Wszyscy chyba o tym słyszeli, ale nikt się do tego nie stosuje.
To prawda, ale jako lekarz będę powtarzać te rady do znudzenia. W ruchu, w mieście, też trzeba się chronić. Są specjalne kremy, które można nakładać warstwami nawet na makijaż. Powinny o to dbać przede wszystkim panie, które mają objawy fotouszkodzenia skóry z powodu intensywnego opalania się lub korzystania z solarium. Nie zapominajmy o smarowaniu szyi, uszu i o ochronie głowy. Nowotwory robią się najczęściej w miejscach, których nie osłaniamy. I pamiętajmy o umiarze. Nie ma idealnej ochrony na słońcu, musielibyśmy co godzinę nakładać na skórę dwumilimetrową białą warstwę kremu, a to przecież niemożliwe.
Przed czym się chronimy?
Promieniowanie ultrafioletowe składa się z trzech długości fal: UVC (200–290 nm), UVB (290–320 nm) i UVA (320–400 nm). Warstwa ozonowa pochłania promienie UVC w 100 proc. Promienie UVB są przepuszczane tylko w 10 proc., ale to właśnie je odczuwamy na skórze latem. Nagrzewają naskórek, są odpowiedzialne za poparzenia słoneczne, uszkodzenia głębokich warstw skóry i DNA, zwiększają ryzyko raka. Promienie UVA docierają do ziemi w 100 proc. Nie odczuwamy ich, ale widzimy efekty ich działania. Odpowiadają za przedwczesne starzenie się skóry i powstawanie zmarszczek, oraz za reakcje fotouczulające. Promienie UVA przechodzą swobodnie przez szyby, np. samochodowe, które są nieprzepuszczalne dla UVB.
Osoby uczulone na słońce oraz przyjmujące leki fotouczulające, powinny koniecznie stosować fotoochronę również w domach czy podczas jazdy samochodem, także zimą. Warstwa ozonowa jest najgrubsza nad biegunami, a najcieńsza w okolicy równika. Każdy stopień bliżej równika zwiększa się siła promieniowania o 3 proc. Również im wyżej nad poziomem morza, tym mocniejsze promieniowanie. Woda nie ma właściwości ochronnych, gdyż UVB/UVA przenikają do ok. 60 cm poniżej jej powierzchni i wpływają na skórę zanurzonych w niej osób. Również na powierzchni wody opalamy się mocniej, ponieważ działają na nas promienie padające z góry i te odbite od wodnej tafli.
Symbol SPF na kremach z filtrami to wskaźnik ochrony przeciwsłonecznej (Sun Protection Factor). SPF 30 oznacza, że po zastosowaniu kremu rumień na skórze pojawi się dopiero po 30-krotnie wyższej dawce promieniowania, innymi słowy na skórze niechronionej oparzenie pojawiłoby się po 30-krotnie mniejszej dawce słońca. Ale nie oznacza to, jak niektórzy myślą, że możemy bezpiecznie przebywać na słońcu 30 razy dłużej. Maksymalny współczynnik, jaki może być deklarowany na produktach fotoprotekcyjnych, wynosi 50+. Krem może być zakwalifikowany jako skuteczny produkt ochrony przeciwsłonecznej, jeśli chroni zarówno przed UVB, jak i UVA. Warto sprawdzić na opakowaniu, czy nasz krem spełnia te kryteria.